Mamy rok 2024. Weganizm, wykluczenie glutenu czy frutarianizm nie jest już niczym zaskakującym, a i można zasugerować stwierdzenie iż są to rzeczy coraz bardziej powszechne. Nic zatem dziwnego, że temat nomenklatry zamienników mięsa czy mleka trafił do językoznawców, a nawet i europosłów. Czy zatem określenie „wegańska kiełbasa” jest poprawne? A w wegańskiej kawiarni do latte dostaniemy mleko czy napój owsiany?
Zacznijmy od krótkiego sprostowania, czym w ogóle jest mleko. To wydzielina z gruczołu mlekowego ssaków, bogata w białko i składniki mineralne. Na tym zdaniu możnaby właściwie zakończyć całą dysputę. Jednak producenci od lat sygnują swoje wyciągi z licznych roślin – takich jak owies, soja czy groszek – jako „mleka roślinne”. Powód? Marketing, sprzedaż, niewiedza konsumenta i jego radość z wyboru odpowiednika, przy którym żadne zwierzątko nie musiało zostać zamknięte w zagrodzie.
Temat był na tyle ważny i kontrowersyjny na producentów żywności, że sprawa trafiła do Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Wyrok z dnia 14 czerwca 2017 zakazuje używania określeń „mleko”,”ser”, „jogurt” czy „przetwór mleczny” wszelkim produktom wegańskim i wegetariańskim. Tym samym – producenci mają absolutny zakaz sygnowania tymi słowami roślinnych zamienników. Po więcej szczegółów w tej sprawie odsyłam do tekstu pani doktor Beaty Przygody, która podjęła ten temat dla Narodowego Centrum Edukacji Żywieniowej.
Jak natomiast wygląda sytuacja z wszelkimi kotletami z soi czy kiełbsami wegańskimi? Od wielu lat rolnicy zgłaszają się z tym problemem do ministerstwa rolnictwa. Analogicznie do mlecznej sytuacji – wszelkimi nazwami masarniczymi mają prawo nazywać się jedynie produkty zawierające mięso (czyli zwierzęcą tkankę mięśniowo-tłuszczową) zwierząt hodowlanych. Do tej pory w Polsce sprawa nie została doprowadzona do końca.